Po tekstach, w których opisywaliśmy pamiętne (bardziej lub
mniej) wydarzenia z historii piłki nożnej, w których główne role odgrywały
wielkie zespoły, czas bliżej przyjrzeć się indywidualnemu bohaterowi. Bohaterowi,
który choć znany na całym świecie, przez to, że nigdy nie odniósł spektakularnych sukcesów w klubowej piłce w zachodniej Europie, nie zaistniał w świadomości futbolowych
odbiorców w tym samym szeregu, co np. Johan Cruyff czy Michel Platini. A
Gheorghe Hagi, mimo, że talentem nie ustępował największym tego świata, dziś
jednym tchem z nimi wymieniany nie jest i odchodzi w zapomnienie. Wśród tych,
którzy go pamiętają z boiska pewnie mniejsze, wśród młodych kibiców wyraźne. W
swojej ojczyźnie jednak, Hagi zapracował na miano legendy i dla Rumunów był, jest i zawsze będzie piłkarskim bogiem.
I
Kariera Gheorghe Hagiego łatwo daje się podzielić na
zasadnicze trzy etapy. Pierwszy z nich, co oczywiste, to etap związany z
występami we własnym kraju. Futbolową wędrówkę rozpoczął w zespole Farul
Konstanca. Hagi urodził się w pobliskiej miejscowości Sacele i został dostrzeżony przez wysłanników Farulu, w którym zadebiutował w wieku 17 lat. W 1982 roku zaczynała się
najprawdopodobniej największa kariera w historii rumuńskiej piłki.
Niewinnie. W pierwszym sezonie w rumuńskiej Divizia A zdobył 7 goli. 17-latek
jednak od początku wykazywał to, z czego słynął później już do końca
profesjonalnych występów – charyzmę i pewnośc siebie, które nie ułatwiały mu piłkarskiej drogi. Naturalny talent sprawił, że kariera nabierała tempa, 18 – letni Hagi był
bowiem już reprezentantem swojego kraju, a dwa lata później, już jako zawodnik
stołecznego Sportulu Studentesc, buńczucznym, przez wielu uważanym za niegotowego jeszcze na takie wyróżnienie, kapitanem kadry narodowej. Sportul
to prawdziwa eksplozja talentu Hagiego – 107 spotkań, 58 goli, dwa tytuły króla
strzelców podczas trzech sezonów gry na stadionie Regie. Wicemistrzostwo kraju
z 1985 roku, które zespół osiągnął pod wodzą Hagiego, stało się największym
osiągnięciem w historii klubu, niepowtórzone aż do dzisiejszego dnia.
Druga połowa lat 80. to jednak czas supremacji w rumuńskiej
ekstraklasie Steauy Bukareszt, która zdobywała mistrzostwo w latach 85-89 pięć
razy pod rząd, przegrywając w tym czasie zaledwie sześć spotkań (po trzy w
sezonach 84/85 i 85/86. W kolejnych trzech latach Steaua nie przegrała ani
razu!) Kto wie, czy kolejnym przystankiem w karierze Hagiego byłby właśnie ten zespół, gdyby nie jeden mecz. Steaua osiągnęła apogeum swojej potęgi w roku 1986
wygrywając Puchar Europy Mistrzów Krajowych i stała się najlepszą drużyną Starego Kontynentu. Hagi, podobno nie bez ingerencji samego dyktatora Nicolae
Ceausescu, który wspierał wojskową Steauę, został wypożyczony do klubu jedynie
na... jeden mecz - o Superpuchar Europy, w którym Rumuni zmierzyli się z Dynamem Kijów.
Hagi zagrał, zdobył zwycięskiego gola, a Steaua wygrała 1:0 i zdobyła trofeum.
Po tym meczu przedstawiciele klubu ze stolicy Rumunii zdecydowali się zatrzymać
młodą gwiazdę.
W Bukareszcie Hagi tylko potwierdził, że w komunistycznej
jeszcze wtedy Rumunii, rządzonej przez Ceausescu rozkwita piłkarz światowego
formatu. 97 meczów w barwach Steauy okrasił niebotyczną liczbą 76 zdobytych
bramek. Poza wspomnianymi krajowymi mistrzostwami poprowadził zespół do półfinału
i finału Pucharu Europy. W 1989 roku kryzys reżimu Ceausescu i dramatyczne
wydarzenia w Timisoarze, które w konsekwencji doprowadziły do upadku dyktatora
spowodowały jednak, że Hagi został wnet sprzedany. Tam, gdzie weryfikuje się
jakość piłkarza, gdzie oddziela się bardzo dobrych od wirtuozów. W 1990 roku
trafił pod skrzydła Leo Beenhakera, do prowadzonego przez Holendra Realu
Madryt.
II
Hagi był pierwszym Rumunem, który posmakował rywalizacji w
zachodniej Europie. Ta jednak nie otworzyła drzwi na oścież przed rumuńskim geniuszem.
Real przywitał Hagiego ławką rezerwowych i brutalną rywalizacją o miejsce na
boisku, do której Hagi nie był przyzwyczajony. Pierwszy sezon spędził w
poczekalni, dopiero w drugim zdołał przebić się do pierwszej jedenastki. Sezon zakończył z bilansem - 12 goli w 35 występach. To właśnie niepewna pozycja w klubie, w
opinii większości obserwatorów, była główną przyczyną faktu, że już po dwóch
sezonach Hagi opuścił Hiszpanię i przeniósł się do Italii, do klubu z Brescii,
którą trenował jego rodak – Mircea Lucescu, dziś szkoleniowiec Szachtara
Donieck.
Trudno określić, które niepowodzenie w czasie pobytu Hagiego na
zachodzie Europy uznać za największe. Real nie odnosił znaczących sukcesów,
Rumun miał tam swoje problemy, lecz Brescia, w której miał być liderem i
gwiazdą drużyny najzwyczajniej w pierwszym sezonie pod jego batutą… spadła do
Serie B. To, że w kolejnym wróciła do włoskiej ekstraklasy, co prawda, niewiele
osłodziło gorzki pobyt na Półwyspie Apenińskim, ale zaowocowało, dzięki dobrej grze Rumuna w drugiej lidze oraz sukcesami reprezentacyjnymi, transferem w 1994 roku do
wielkiej Barcelony, w której na Hagiego czekał… kolejny zawód. W stolicy
Katalonii karpacki Maradona spędził dwa lata, z siedmioma golami na koncie i
większością czasu spędzonego na ławce. Wydawało się, że kariera 30 – latka
zmierza do ponurego końca.
Nim to się jednak stało, Hagi odnotował sukces, który do
dnia dzisiejszego jest dla Rumunów powodem do nietłumionej dumy. Na Mundialu
1994 w USA reprezentacja prowadzona przez Hagiego zawojowała serca kibiców.
Ogrywając ówczesnych Mistrzów Świata, Argentyńczyków (3-2), przegrywając
dopiero w ćwierćfinale ze Szwecją po rzutach karnych odnotowali największy
sukces w historii rumuńskiego futbolu, a Hagi, wybrany do najlepszej jedenastki
turnieju, na koniec roku zajął znakomite czwarte miejsce w plebiscycie „Złotej
Piłki” France Football.
III
Okazało się, że fortuna kołem się toczy. Po dwóch latach
frustracji w barwach Blaugrany, człowiek, który najpierw miał zawładnąć europejskim
futbolem, a po niepowodzeniach w Katalonii miał z tego futbolu usunąć się, według wielu, w wieczny cień, wylądował w stambulskim Galatasaray, w którym odżył i przypomniał światu jeszcze raz o swoim nazwisku. Żółto-czerwoni z Hagim w składzie
obok takich postaci jak m.in. Hakan Sukur czy Mario Jardel, zdobyli cztery
mistrzostwa kraju, Puchar UEFA (wygrywając z Arsenalem w finale) w roku 2000 oraz Superpuchar Europy, pokonując
wielki Real Madryt 2:1, po dwóch golach Jardela.
W ciągu pięciu lat gry w nad Bosforem (1996-2001) Gheorghe Hagi stał się
jedną z ikon klubu oraz ulubieńcem słynnych, rozgorączkowanych ultrAslan na legendarnym stadionie AliSamiYen w Stambule. Galata była ostatnim przystankiem w burzliwej piłkarskiej
karierze Hagiego. Ostatni, pożegnalny mecz, „Maradona Karpat”, rozegrał w
kwietniu 2001 roku.
Magik, geniusz, jakim go okrzyknięto za niekonwencjonalność, różnorodność wybieranych rozwiązań, umiejętność dryblingu, wzięcia na siebie ciężaru gry, wreszcie za wspaniale ułożoną przy strzałach stopę, zawodnik, który na boisku potrafił oczarować każdego, miał też skazę –
wybuchowy charakter. Szczególnie pod koniec zawodowej kariery zasłynął z nieokrzesanego temperamentu, po wielokroć wdając się w utarczki, nie tylko słowne, z sędziami i rywalami. W meczu o Puchar UEFA z Arsenalem wyleciał z boiska z
czerwoną kartką po starciu z Tony Adamsem, na czerwono zakończył też karierę
reprezentacyjną, kończąc przedwcześnie mecz z Włochami na EURO 2000. W 2001
roku, w jednym z ostatnich meczów w lidze tureckiej o mało nie pobił arbitra.
W Rumunii jednak wszystko mu wybaczono i Hagi pozostał symbolem.
Symbolem szansy dla ludzi żyjących w kraju ogarniętym politycznym niepokojem,
z którego wydawałoby się nie ma ucieczki w lepsze życie. Hagi był jednym z
nich, wychowany w ich codzienności, który potrafił odnieść sukces. Dlatego w świadomości Rumunów pozostał i
pozostanie na zawsze kimś znacznie więcej niż tylko gwiazdą sportu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz